22 maja 2008

Mały wpis…. ;-)



Jakby powiedział kot w Shreku :'Boże w niebiesiech , cierpię za grzechy moje i wszystkich moich przodków"… czyli mówiąc po ludzku … kaca mam jak smok J


A zaczęło się tak niewinnie …


Misio z okazji długiego weekendu wyjechał do matecznika Jaby zregenerować siły , ja jak zwykle pierwsza dyżurna swojego oddziały zostałam upupiona dyżurami . No ale dzisiaj jednak ten jeden dzień wolnego jest . I tak wczoraj siedziałam w domu planowałam wielkie sprzątanie, gdy nagle , niespodziewanie jak mnie coś nie huknie w głowę …


… to była MYŚL … i niestety z gatunku takich co jak człowiekowi hukną to nie ma zmiłuj . No to chwyciłam za telefon wyciągnęłam przyjaciółkę z ramion ukochanego acz wtedy ciężko zdziwionego chłopa i poszłyśmy na " Spontan Ladys Night" … chyli cholera wie gdzie byle poskakać J.


… Jakby ktoś zahaczył się w Gdańsku i MYŚL go huknęła to polecam " Miast Aniołów" … dają przepyszne Mojito…


… po pierwszym świat wypiękniał… J


… po drugim… wyprzystojniali faceci J


… po trzecim dowiedziałam się że umiem tańczyć Trans, a akrobacje taneczne nie mają już tajemnic…


… po czwartym …


… więcej grzechów nie pamiętam … ale za wszystkie dziś serdecznie i jakże boleśnie żałuję J


No i gdzie do cholery mieszka ta Goździkowa J

10 maja 2008

W zasadzie pożegnanie...

Kochani długo się nie odzywałam więc winna jestem wam kilka wyjaśnień...

Pierwszy powód był taki, że ostatnio jestem bardzo zapracowana, a że zbliżają mi się egzaminy specjalizacyjne ... cóż kto przeżył ten zrozumie ;-)
Drugi powód jest taki, ze o tym o czym bym chciała pisać, pisać nie mogę a że ostatnio moje życie znacząco zawęziło się do pracy to i trochę tematów brak.
No i trzeci chyba najważniejszy powód - straciłam chwilowo serce do pisarstwa i do puki mi się nie wróci (co pewnie za jakiś czas nastąpi) pisać na siłę nie chcę, bo i efekt marny i przyjemność żadna.
......
Tak więc na razie kończę blogową działalność.
.......
Dziękuję wszystkim za to że uczestniczyliście w misiowym świecie ;-)
......
Przyjaciołom których dzięki temu poznałam dziękuje zarówno za dobre słowa jak i celne uwagi.
.......


I pewnie do zobaczenia gdzieś, kiedyś ... miejmy nadzieję już na medycznym blogu ;-)

19 kwietnia 2008

Dobry uczynek ;-)



Siedzimy sobie w domu z Misiem zawirusowane oba (jak ktoś miał już w łóżku rozłożonego wirusem 100% faceta, to wie jaki krzyż pański przezywam J). Nagle dzwonek do drzwi, zwlekłam się, otwieram, a za drzwiami dwójka ok. 6-7-letnich młodzieńców.


I zadają mi sakramentalne pytanie.


- Ma Pani jakieś śmieci?


… z lekka zgłuszona postulatem zaczęłam się zastanawiać o co do jasnej … chodzi. Dzień Ziemi mają czy co?


Młodzieńcy widać zorientowali się, że chyba nie tak zaczęli, bo rozwijając jeden przez drugiego opowieść w końcu wydusili że:


-Chcą dobry uczynek zrobić…


-… a tak w ogóle to na urodziny dla kolegi zbierają, i mają już 5 zł a składają się po 15 i jeszcze im brak…


- … jak nie mam śmieci to mi wycieraczkę wytrzebią, albo co innego…


- … bo oni tak bardzo chcą na te urodziny iść. J


Pokonana mnogością argumentów i chęcią do uczciwej pracy dałam chłopakom wycieraczkę do wytrzepania i dołożyłam na te nieszczęsne urodziny.


Bo trzeba wspierać młodą inicjatywę , zwłaszcza jeśli nie żebra a próbuję uczciwie zarobić, … nawet jeśli nazywa to dobrym uczynkiem.

12 kwietnia 2008

Ale mnie zawirusowało ;-(



Nie ma nic piękniejszego w życiu jak przyjechać do domu po dyżurze, zmierzyć sobie gorączkę i przekonać się, że w zasadzie czas umierać. J


I tak siedzę sobie teraz "pociągająca", eksperymentuję In vivo z lekami przeciwgorączkowymi, tylko po to aby przekonać się iż najbardziej polecane specyfiki faktycznie zbijają temperaturę z 39 do … 38 co kompletnie nie zmienia odczuć towarzyszących czyli między innymi syndromu ZBCC, ZBG dobrze , że choć zespół przewlekłego niedorżnięcia w tej chorobie nie występuje J.


Jednak co się będę przejmować – pozostają metody alternatywne – zimny prysznic i inne. Dla zdesperowanych polecam bo choć metoda z lekka traumatyczna to jednak skuteczna no i … higieniczna.


Złośliwością losu jest jednak fakt, że akurat kiedy impulsy śmigają mi po neuronach jak pijak po polu, to mam do przygotowania bardzo naukowa prezentację na poniedziałek , no i oczywiście cały tydzień zawalony dyżurami, więc nawet nie ma jak zwolnienia wziąć J a pewnie czeka mnie spotkanie z tym co mi tego wirusa dał…


… bo ci co mówią że lekarz nic od pacjenta nie bierze to kłamią. Zawsze można coś dostać, jak nie gruźlicę, wszawicę, to chociaż grypą poczęstują J

5 kwietnia 2008

Pożalę się trochę… znowu… ;-)



Dostałam wczoraj nadprogramowy dyżur… dostałam , dobre słowo. Raczej zadzwoniła do mnie dyspozytorka o 11 w południe oznajmiając że jako japoński ochotnik MAM dziś dyżur i już.

Szlag, by to trafił, ani jedzonka, gaciów na zmianę , ani nawet szczoteczki do zębów nie miałam, ale co było robić…

I jak mi ktoś jeszcze powie, że na dyżurach lekarze śpią, to łep ukręcę przy samej dupie!!!

Zharcowałam się na tym dyżurze jak koń na westernie, nogi mnie od leczenia bolały tak śmigałam między gabinetami a oko zamknęłam może wszystkiego zbierając 2,5 godziny, bo jakoś tak hurtowo się nam w lecznictwie zrobiło.

Piszę to nie bez powodu, jak już na rezerwie energetycznej dojechałam do domu, napiłam się kawusi (Misiowy ratunek już czekał że śniadankiem i napitkiem J) i zaczęłam przeglądać wiadomości poranne w necie to co było na pierwszej stronie portalu:

http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/news.php?id_news=27478


Cudny artykuł pewnej pani pod tytułem "Pogotowie pomaga, ale czemu tak bezdusznie?"


No szlag trafia i cholera bierze! Jak przeczytacie zrozumiecie sami czemu.


No, a jak już się pożaliłam , to idę spać.

31 marca 2008

Okrucieństwo losu



Przychodzi człowiek zmęczony do domu, a tu…

… mąż na służbie

... kawy zostały dwa ziarenka

… i jeszcze papier toaletowy się skończył

… a tak w ogóle to ptaszki na mnie srają L

27 marca 2008

Termometr


Zostałam szczęśliwą posiadaczką bezprzewodowej klawiatury – niestety za drugim podejściem ponieważ cudo moje wybrane okazało się być fabrycznie niezdatne do użytku i musiałam wymienić na inne.

Stojąc w punkcie reklamacji byłam świadkiem takiej oto skargi.

Pewna pani oraz jej mamusia nabyły w sklepie termometr skroniowy i jak nabyły tak zaczęły testować i co się okazało. Termometr posiadał straszliwą usterkę a mianowicie pokazywał co raz to inny pomiar a to był temperatury 36.7 w następnym pomiarze już 36,9 a potem znowu 36,8 'C i co teraz. Awantura wywiązała się straszliwa panie krzyczały na pracownicę punktu obsługi że:

- Jak to może być…!

- Co to za szajs…!

- I jak one mogą wiedzieć czy już wzywać do dziecka pogotowie czy jeszcze nie…!

Po którymś z kolei razie nie wytrzymałam, i wtrąciłam że w zasadzie pomiary są w granicy błędu statystycznego , a pomiar temperatury "zewnętrznej" nigdy nie będzie 100% dokładny…

... Oj naraziłam się paniom okrutnie, zebrałam opeer za to "co się tak wymądrzam" w końcu one wiedzą i już

Cóż było robić uznałam swoją małość J i waliłam się po biuście aż dudniło…

Może nie koniecznie zgadzałam się z twierdzeniami dwóch uroczych czar… pań , ale uznałam swoją głupotę i naiwność skoro podjęłam się próby tłumaczenia zjawisk oczywistych ludziom niereformowalnym.

I jeszcze dostałam od Misia za to że nie nauczyłam się jeszcze że ludzie rzadko kiedy chcą pomocy znacznie częściej potakiwania.

A reklamacje załatwiłam miło szybko i co najważniejsze skutecznie. J

25 marca 2008

Do przemyślenia… i czekam na komentarze


Wracając dziś rano po dyżurze tuż pod moim mieszkaniem zobaczyłam następujący widok. Zaparkowana karetka paramedyczna do której wchodzi sąsiadka wraz z osobą towarzyszącą. Rozsiada się na siedzeniu, ratownik usiłuje załadować torby po czym odjeżdżają.

Trochę się zdziwiłam sytuacją więc spytałam męża czy może coś wie.


Kanwa zdarzenia która opowiedział mi mój Misio przy śniadanku była taka, że sąsiadka pochorowawszy się na coś co nazwała "grypą żołądkową" stwierdziła, że potrzebna jej jest pomoc medyczna więc niewiele myśląc uderzyła do nas (stąd Misio znał sytuację), bo skoro się ma sąsiadkę lekarkę to żal nie skorzystać.


Szczęśliwie byłam na dyżurze J


Kolejną koncepcją było, że na pewno mamy jakieś leki w domu, na szczęście Misio wykazał się dużym rozsądkiem i choć wmawiano mu że jako mąż lekarki to na pewno wie co dać, w lekarza się nie bawił za to poradził aby taką dolegliwością udać się do dyżurnej przychodni lub wziąć leki p/gorączkowe poczekać do jutra i pójść do lekarza POZ – bo on by tak zrobił.


Jak się okazało do apteki trzeba by było jechać, w naszej przychodni są kolejki zwłaszcza w pierwszy dzień po świętach, generalnie problemy które w dotarciu do lekarza POZ rozwinęła sąsiadka wprawiły Misia w potężny opad szczęki więc dla dobra kontaktów sąsiedzkich postanowił nie komentować, i w ogóle się nie odzywać.


I tak do chodzącej kobiety z grypą żołądkową przyjechała karetka …

22 marca 2008

ŻYCZENIA


Z OKAZJI ŚWIĄT WIELKANOCNYCH DLA WSZYSTKICH ZAPRZYJAŹNIONYCH, SKRYTYCH CZY UKRYTYCH CZYTELNIKÓW NAJLEPSZE ŻYCZENIA
WIELKIEJ OBFITOŚCI WIOSENNEJ POGODY, KICAJĄCYCH ZAJĄCÓW, ŚWIEŻYCH JAJ

ORAZ

JAK NAJMNIEJ PROBLEMÓW

JAK NAJWIĘCEJ HUMORU

I
WIELU GORĄCYCH DYSKUSJI J

OLENA

NO I OCZYWIŚCIE

MISIU I NIKITA

20 marca 2008

Po prostu szczęka opada


W wielu newsach przewija się dzisiaj wątek ewakuacji radomskiego szpitala, bo lekarze nie chcą na proponowanych przez dyrekcję zasadach podpisać DOBROWOLNEJ klauzuli o przedłużonym czasie pracy. O dziwo w rozporządzeniu o czasie pracy lekarza jest wyraźnie napisane że "pracodawca nie może zmuszać ani w jakikolwiek sposób wywierać nacisku celem podpisania przez lekarza klauzuli opt-out" . I nagle robi się z tamtejszych lekarzy kozły ofiarne bo nie chcą dobrowolnie podpisać tego do czego ich zmusza pracodawca.




NO DO CIĘŻKIEJ CHOLERY – JAKA W TYM DOBROWOLNOŚĆ




Tak więc o co w tym do cholery chodzi, ministerstwo zdrowia całkiem sfiksowało i własnych rozporządzeń nie przestrzega? A wojewoda mazowiecki pewnie wcale ich nie czytał.




Ale co tam, nic że sytuacja klarowała się przez 3 miesiące i nic w tej sprawie nie zrobiono. Ważne że w prasie można przedstawić medyków jako czarne owce, i zakały rodu ludzkiego nie wspominając że ten przedłużony czas pracy jest DOBROWOLNY i nikt nie musi się tłumaczyć dlaczego nie chce robić czegoś czego nie musi i po prostu nie ma na to ochoty.




A do tego jeszcze te cudne komentarze internautów, którzy nie zadając sobie trudu myślenia z lubością wylewają teraz kubły pomyj




Może następnym etapem będzie DOBROWOLNE przykucie nas łańcuchem do stołu operacyjnego czy kaloryfera w gabinecie abyśmy mogli DOBROWOLNIE a najlepiej CHARYTATYWNIE po godzinach leczyć pacjentów którym się należy.

17 marca 2008

Mały powiew normalności


Wyczytałam dziś w Internecie zapowiedzi zniesienia osłon socjalnych, w tym prawa do świadczeń zdrowotnych dla osób bezrobotnych nie chcących podjąć pracy. Nie powiem prawie piałam z zachwytu. Pewnie kilka lat wcześniej miałabym mieszane uczucia, bo pracy nie było a choć podejście do życia mam skrajnie kapitalistyczne, to jednak nie lubię ludzi bez pomocy zostawiać. Jednak dziś sytuacja jest diametralnie inna, pracy nie ma ten kto jej nie chce mieć.

Ja wiem zaraz padną głosy sprzeciwu, ale biorąc pod uwagę, że praktycznie na każdym sklepie w mojej dzielnicy wiszą ogłoszenia typu: "zatrudnię …" , biorąc pod uwagę, że w miasteczku o podobno 40 % bezrobociu moja mama nie mogła znaleźć "chłopa do taczki", to nikt mi nie wmówi że pracy nie ma. Za to są ludzie którzy twierdzą, że za 1000 zł nie chce im się z łóżka wychodzić – tak się składa że jeszcze 4 miesiące temu właśnie za ten tysiąc nie tylko wychodziłam z łóżka, ale i 60 km co dzień do pracy dojeżdżałam.

Teraz wraca jeden z drugim z Anglii czy Irlandii będąc oficjalnie na polskim bezrobotnym i klaruje, że ma bóle brzucha od trzech miesięcy, żąda aby go wyleczyć od ręki, zrobić WSZYSTKIE badania i to szybko bo jutro wylatuje znowu. I bez gadania bo "On mi za to płaci…", oczywiście na tym jednym bezrobotnym żeruje również żona i dwójka dzieci i wszyscy nam za to płacą.


A już alkoholicy jak nam za to płacą… aż się uczciwie pracujący ludzie dziwą gdzie idą ich składki skoro tyle pieniędzy państwo od nich pobiera, a do poradni kardiologicznej dostają termin za 6 miesięcy.

Może to się w końcu ukróci … a może po prostu naiwna jestem.

8 marca 2008

Troskliwe mamusie



Nic tak nie cieszy jak dyskusja na forum – za co wszystkim komentującym dziękuję – no i oczywiście daje mi to cholernego kopa do pisania.


A dzisiaj zacznę tak. Zapewne wiele matek w swojej ocenie są dobre, troskliwe, dbają aby ich dziecko było zdrowe i aby nic mu nie brakowało, ba są wręcz gotowe zagryźć tego kto by chciał ukrzywdzić ich pociechę. Czemu o tych oczywistościach wspominam…


Otóż wybraliśmy się z Misiem z okazji dnia kobiet do naszej ulubionej restauracji. Zawsze zajmowaliśmy stoliki w Sali dla niepalących, niestety tym razem wszystkie były zasiedlone w związku z czym kelnerka zaproponowało dość oddalony stolik na górnym piętrze gdzie jest sala dla palących. Co było robić po 3 godzinnym spacerze w ZOO tak zgłodniałam , że pal licho. Zasiedliśmy, zamówiliśmy po czym zaczęłam obserwować otoczenie bo akurat w tej sali byłam po raz pierwszy. Przyjemnie nawet było chociaż zaciągało papierochami, i nagle moja uwagę zwróciło to że większość stolików zajmują rodziny z małymi dziećmi, których średnia wieku wynosiła ok. 3 lata. Mamusie zajmowały się nimi bardzo troskliwie, karmiły rosołkiem, pytały czy może grymaśna pociech zechciałaby fryteczki skoro zupki nie lubi. A to wszystko między jednym a drugim zaciągnięciem się petem. Paliły też ciocie , tatusiowie, babcie nad dzieciakiem który brykał w najlepsze wciągając znaczne porcje dymu wisiała siwa chmura aby miał skąd czerpać. Potem oczywiście w gabinecie lekarskim awantury skąd te infekcje alergie , i na pewno lekarz źle leczy….


Po prostu obraz troskliwej kochającej rodziny. Z czystej złośliwości pootwierałam w swoim otoczeniu wszystkie okna, na co podniósł się jęk protestu że dzidziuś się przeziębi, na bezczelnego odparłam więc, że lepiej żeby się przeziębił niż płuca nikotyna niszczył. Powiem wam , że już wiem jak się czują małpy w klatce, bo wszyscy patrzyli na nas jak na jakieś dziwne okazy którym w dodatku noga na czole wyrosła. Kompletne niezrozumienie. A ja i tak zostaje przy swoim i jestem zdania, że:


Kulturalny człowiek nie pali przy jedzeniu, a troskliwa matka nie pali przy dzieciach.


Bo ja naprawdę kurna mać nie mogę zrozumieć dlaczego puszczenie bąka w towarzystwie jest powodem do wstydu skoro zapalenie papierosa nie jest.

5 marca 2008

Aż miło…



Dyskusja rozgorzała aż miło, a ja jak zwykle na dyżurze byłam i zapóźniona w czytaniu jestem. Jednak przynajmniej mogłam sobie hurtem wszystko przejrzeć, i refleksja nasuwa się jedna. Kto nie popracował na SORze ten nie zrozumie…


A wracając do pracy, … no i bym się zapomniała J,


To powiem oględnie, na rzęsach stanęłam , uratować uratowałam, a teraz czekam na cud i daję na msze aby Chopinowska zaraza na mnie nie przelazła.


Nic to, za 6 miesięcy się okaże czy mam szczęście w życiu. Mam jednak nadzieję, że jak mówiła moja babcia złego diabli nie wezmą i po raz kolejny mi się upiecze, a na razie wrzucam na gotowanie, wybielacze i inne wysoce żrące chemikalia moje pracownicze ciuchy…


… a najgorsze jest jednak to, że drugi raz też zrobiłabym tak samo – powołało mnie czy co? J


Pozostaje podejść do ścianki i kulturalnie waląc łbem wytłuc ten brak instynktu samozachowawczego z głowy.


No to zaczynam..


… głupia baba


… głupia baba


…. Cholernie głupia baba-lekarz J

1 marca 2008

Gorze niewiernym!



Szlak mnie trafił i krew nagła zalała, jak usłyszałam w telewizji, że Pani Minister postanowiła, że skoro brak lekarzy ratunkowych to otworzy się krótka ścieżkę i będzie więcej. Czy moja specjalizacja to jakaś nieudane dziecko medycyny, albo dziedzina dla przygłupa, że można ją bezkarnie skracać bez szkody dla jakości wykonywanych świadczeń.


A może to ma być powszechna praktyka na niedobór specjalistów, bo jeśli tak to sobie otworze krótką ścieżkę z anestezjologii, albo z chirurgii – a co, nie dam rady J.


A już tak na poważnie, wielu osobom się wydaje (niestety w tym i lekarzom) że KAŻDY może pracować w ratownictwie i że jest to idealny sposób na dorobienie. I tak sobie pracują i dorabiają, a ja potem świecę oczami za dziwne koncepcje lecznicze lekarza dermatologa. Skończyły się już czasy załaduj-skieruj, za to nadchodzą trudnej technicznie, bardzo szerokiej i z wieloma wysokospecjalistycznymi procedurami medycyny ratunkowej, tak więc czasem argument dla krótkich ścieżek typu 20 lat w pogotowiu czy dziedzina pokrewna niewiele znaczy, a jeśli ktoś tak bardzo chce się wciągnąć w medycynę ratunkową to pięć lat specjalizacji go nie odstraszy.


Więcej pisać nie będę bo mi z nerwa żyłka pęknie i sama stanę się pacjentem swojej specjalności. J

25 lutego 2008

… szkoda



Wczoraj w głównym wydaniu "Faktów" pojawił się news "SOR to nie przychodnia", i tak jakoś smutno mi się zrobiło. Tyle się ostatnio w mojej pracy dzieje, po prostu cuda-wianki na każdym kroku, Aż pisać się chce. Zwłaszcza, że pisząc poprzedni blog miałam nadzieję, że może pokazanie prawdziwego (a przynajmniej tak jak ja je postrzegałam) życia ratownictwa, coś zmieni. Ludzie zaczną mniej negatywnie odbierać medycynę, może zrozumieją na czym polega ta praca i ile emocji wymaga. A ja będę miała miejsce spustu nagromadzonej adrenaliny i wymiany poglądów z bracią medyczną oraz życzliwymi lub nie obserwatorami.


Jednak nie mogę … szkoda L

21 lutego 2008

Nowy wymiar



Uhhh, porządnie zapracowałam na swoje pieniądze. Na wczorajszym dyżurze wyratowałam chyba cały świat i kilka innych planet, których nawet nie zauważyłam. W każdym razie odkryłam nowy wymiar zmęczenia, co to da się porównać chyba tylko do wejścia na wielgachną górę kiedy człowiek po krótkiej chwili głębokiej satysfakcji, zamiast podziwiania widoków rzyga ze zmęczenia i dzwoni po GOPR aby go z tej cholernej góry zabrał.

W każdym razie stwierdziłam że mi się należy i wybrałam się do mojej ukochanej kosmetyczki, w której gabinecie zdarza mi się odsypiać ciężkie dyżury. J


Wyobraźcie sobie – człowiek tak zmęczony, a nawet zasnąć nie może, bo ciągle na adrenalinie, tu kładzie się na łóżeczku zostaje utulony miękkim kocykiem, w tle muzyczka, i zaczyna się trwające dwie godziny myzianie po buzi różnymi cudnie pachnącymi mazidłami. A do tego moja pani Iza wykazuje dużo zrozumienia dla zmęczonych doktorów i jak już człowiek sobie kimnie to wręcz na paluszkach chodzi aby nie obudzić. No po prostu bomba – tak więc tę formę zdrowego egoizmu polecam wszystkim zapracowanym, zwłaszcza tym którym zdarza się odnaleźć w pracy nowy wymiar.


Mnie to zawsze stawia na nogi … i całe szczęście bo jutro znowu dyżur J

17 lutego 2008

KOCIE ŚWIĘTO


Z OKAZJI ŚWIATOWEGO DNIA KOTA NAJLEPSZE ŻYCZENIA WSZYSTKIM KOTOM, KOTKOM I KOCIĄTKOM
ORAZ ICH JAKŻE CIERPLIWYM KOCIARZOM
OLENA

11 lutego 2008

Idą Walentynki



Kot jak wiadomo stworzenie przemyślnie złośliwe a do tego jak zechce potrafi wydobyć z siebie odgłosy sprawiające że zakręcają się włosy na plecach J.


Spałam sobie samotnie delektując się snem w którym jestem posiadaczką zaj… dużego pokoju pełnego książek (a jestem nałogową czytaczką), gdy nagle uszu mych doszedł rozdzierający ryko-szloch zza okna. Cudny sen natychmiast prysł, a ja etatowy obrońca uciśnionych wyrwałam z łóżka boleśnie przywalając kolanem w jego jakże kanciasty brzeg, aby ratować kolejną babcię. Niestety mimo wykonanego z poświęceniem kulawego sprintu do okna nie udało mi się zauważyć ani potencjalnego sprawcy ani ofiary.


- Czyżby omamy i otaty mi się przytrafiły?


Rozważania tego typu o drugiej nad ranem zazwyczaj nie najlepiej świadczą o zdrowiu psychicznym nocnego filozofa, na szczęście jako ratunek dla mojej nadwątlonej poczytalności zza okna rozległ się kolejni szlocho – kwik po czym na trawniku przełknęły dwa cienie goniąc trzeciego. I tak patrząc w okno poczułam, że aż mi się ciepło z ulgi zrobiło, że jednak pod dekielkiem wporządku…


… ciepło?


… ciepło!?


… O jasna cholera!


Zapomniałam że Nikita również obserwował przez szybkę niepokojące zjawisko, i tak się chłopak zdenerwował, że nie może dobrać się do panny i pogonić obcych kocurów ze swojego terenu, że z tych nerwów obsikał szybę, parapet i przy okazji moje ręce J


… no tak – pomyślałam sobie – Walentynki idą.


I o drugiej nad ranem zajęłam się sprzątaniem kociego afektu.

7 lutego 2008

Kamuflaż ;-)

No nie mogę sobie odmówić ;-)

Na śledziku byłam … tam gdzie zazwyczaj J

I jak to na "imprezie" ganiałam szacownych obywateli nadużywających trunków wszelkich.

Przy okazji wyszło trochę zamieszania, bo jakoś tak udało nam się złapać nie tego co trzeba, o czym gromko przypomnieli nam zgromadzeni obserwatorzy. Trzeba mu przyznać bronił się biedak dzielnie, ale jak już padnie zadanie bojowe "pomóc człowiekowi" to nie ma zmiłuj. A ten akurat pierwszy na trasie się napatoczył. J

Jak pech to pech…

31 stycznia 2008

Mizeria ;-)



No, tak … seksu mi się zachciało J


A był to smętny zimowy dzień (a jak wygląda błotnista zima na Pomorzu to nie muszę chyba mówić), Misio na służbie, a za mną coś łaziło. W końcu po długim i meczącym dniu dolazło i w głowie niczym pomysłowy Dobromir zabłysła koncepcja, że tyle ostatnio do zrobienia było, że nie daj Bóg meżuś zapomni jaka ponętną kobietę ma w domu.


( tu możecie wstawić chytry uśmiech towarzyszący realizacji koncepcji) J


Wstawiwszy więc kurczaka do piekarnika zniknęłam w łazience na dobre … cztery? godziny. epatować szczegółami nie będą dość że zanim narodziło się bóstwo J, zdążyłam zużyć cały jogurt, ogórki, próbki kremów i mazideł wszelkich nie mówiąc już o hektolitrach wody, piany i katowania sąsiadów syrenim śpiewem pod prysznicem. Ale efekt … miodzio J


Zbliżała się godzina powrotu Misia że służby więc szybko wskoczywszy w "coś wygodniejszego" , a po drodze wyciągając już lekko podsuszonego kurczaka J uwaliłam się na kanapę w pozie wdzięcznej odaliski.


Misio wszedł na pokoje, lekko zbaraniał po czym z miną chłopca który właśnie dostał wielkiego lizaka przytruchtał do kanapy. I tak zanim nadeszły chwile niebiańskich rozkoszy usłyszałam.


- Moja ty mizerio.


- !!%$#!! – nastrój diabli wzięli, a Misio widząc nadciągający huragan zaczął się tłumaczyć:


że 12 godzin w pracy…


że głodny …


że mizeria też jest seksowna J


No tak zachciało mi się maseczki ogórkowo –jogurtowej, to mam – a babcia zawsze mówiła "najpierw nakarmić, potem uwodzić", inaczej facetom się wszystko z żarciem kojarzy. I tak z wielkiego planu uwodzenia męża został tylko podsuszany kurczak J


A co było po kolacji … zostawiam dla wyobraźni J

26 stycznia 2008

Niewłaściwe miejsce , niewłaściwy czas

Nie macie czasami tego wkurzającego uczucia, że to co najbardziej błyskotliwe i warte uwagi dopada was w chwilach najmniej do tego przeznaczonych. Ja tak mam z pisaniem. Niestety zazwyczaj oświeca mnie kiedy jadę samochodem i to na dużych prędkościach. Nie wiem jak to się dzieje, że zawsze wtedy mam ciekawy ,zabawny pomysł na pisanie który znika zazwyczaj wtedy kiedy kończę parkować. I tak zanim dobiegnę do klawiatury w głowie zostają jakieś smutne szczątki wspaniałego (jak mniemam ) dzieła. Z drugiej strony pocieszam się myślą że mogło być gorzej, w końcu mogłabym miewać przebłyski geniuszu siedzą np. na toalecie, jakby do tego dorzucić jeszcze pasje biegacza to chyba już parę razy ganiałabym z gołym zadkiem po osiedlu krzycząc "Eureka" J

No muszę kończyć bo zaczynają schodzić się przyjaciele na wieczór "fondue" ( co prawda jeszcze nie wiem jak to się robi – dostałam w prezencie – ale zawsze musi być ten pierwszy raz)

19 stycznia 2008

Osioł na własne życzenie



Jak się po raz kolejny okazało w nieróbstwie żyć nie umiem. Po wejściu dyrektywy unijnej (nalać piwa temu kto ja wymyślił J ), czasu wolnego mi się zrobiło tyle, że zgłupiałam że szczęścia. I w tej właśnie fazie zgłupienia stwierdziłam, że co jak co ale teraz czas na naukę i postanowiłam zdać egzamin z angielskiego. Posiedziałam trochę napisałam długi speech, bo wieści gminne niosły że egzaminatorka lubi jak się o swojej specjalizacji opowiada. Po czym egzamin zdałam lecząc egzaminatorkę z przeziębienia … po angielsku.


Zadowolona postanowiłam sobie odpocząć, a tu siurpryza, czyli zadanie bojowe przygotowania ciekawych przypadków na zjazd towarzystwa medycznego. Ciekawe przypadki to ja i owszem..., tyle że trzeba skompletować dokumentację. Bitwa że szpitalną administracją to z góry przegrana sprawa, co zdobyła to moje, ale chyba czas zacząć leki na nadciśnienie brać, bo bitwa była wielce zażarta.


Teraz siedzę cyzeluję swoje wystąpienie, oczywiście nie mam co na siebie włożyć, bo ja prosty doktor jestem co w jeansach i sweterkach lata, a nie prezenterka pogody. Misio marudzi, że jak siedziałam w pracy to chociaż coś pożytecznego robiłam a teraz mi się tyłek od komputera nie odkleja, i ile razy można poprawiać to samo J


Jak nic oślica że mnie straszna, ale co poradzić taki charakter.


No i oczywiście gratuluje Staremu Doktorowi i Mościkowi "małżeńskiego" stadła, we dwójkę zawsze weselej, tylko uważajcie, bo wiosną bociany nisko latają J.

7 stycznia 2008

Śnieg i kalesony



Obudziłam się czując, że łóżko wibruje…


Dziwne - pomyślałam będąc jeszcze w głębokim śnie - zazwyczaj nie wibruje. Jak już przeanalizowałam większość opcji dotarło do mnie, że może zasnęłam za kierownicą, co spowodowało gwałtowne przyjęcie pozycji pionowej, połączonej z równie gwałtownym wykopem nieomal burzącym pobliską ścianę. Na szczęście było to jednak moje własne małżeńskie łoże, po którym w nocnym szwędactwie zawędrowałam na poduszkę Misia pod którą zdradziecko ukryty spoczywał telefon komórkowy z budzikiem wibracyjnym.

- No nieźle się zaczyna – ciągnęłam poranne rozważania snując się do łazienki.

Nagle dobiegł mnie ogłuszający wrzask Misia.

-Śnieg! Popatrz Ślimaku ile śniegu napadało!

(Ślimakiem można mnie nazywać tylko rano kiedy z racji znacznego opóźnienia psychoruchowego przed pierwszą kawą, nie dostatecznie szybko gonię winowajcę J)

Posłusznie wylazłam z łazienki i wyjrzałam przez okno, wyraziłam odpowiedni zachwyt nad ilością śniegu i zaczęłam niezbyt błyskotliwe przemyślenia – Co ja mam na siebie włożyć?


W oczadziałym umyśle zrodziło się proste równanie: śnieg = mróz = zima = wyjazdy na karetce = tyłek marźnie


I zaczęłam się ubierać. Po pierwsze ukradłam Misiowi kalesony ( strażackie kalesony mają coś w sobie J co prawda to coś czasami z nich wychodzi, a wtedy zjawiam się JA), trochę jeszcze na siebie ponaciągałam, po czym aby mi Misio łupu nie zabrał po zawinięciu się w czapy szale i inne kufaje i uciekłam w stronę samochodu.

Wtedy właśnie okazało się, że śnieg śniegiem ale na dworze plus 2 stopnie, a ja stoję poubierana jak drwal syberyjski. Czapy, szale i kufaje jeszcze idzie zdjąć, ale jak tu niepostrzeżenie ściągnąć kradzione kalesony?


A mówią że kradzione nie tuczy. Cóż racja, taka sauna na zadku to tylko odchudzić może J

3 stycznia 2008

Zombie i spółka



Przeżyłam 48 godzinny dyżur Sylwestrowo-Noworoczny na R-ce…


… tak – przeżyłam - to dobre słowo. Nie spałam w ciągu tych 48 ani minuty , cóż jak społeczeństwo baluje to nie ma co liczyć na taryfę ulgową – że akurat tego roku rąk sobie nie pourywają i zapić nie zapiją. Przez cały czas dyżuru kołatał mi się po głowie oglądany kiedyś dokument jak to w Chinach reżim torturował więźniów pozbawiając ich snu, podobno po jakimś czasie ludzie zachowywali się jak zombi, mieli halucynacje i zrobili wszystko za możliwość spania. I to trzymało mnie przy życiu – poczucie że do komandosów to mogłabym mogłabym wstąpić od ręki (o ile nie zabiłbym sie o własne nogi). Ja byłam tuż przed etapem halucynacji, z wyglądem oscylującym pomiędzy zombie a misiem pandą z wyjątkowo podbitymi oczami. Jedno muszę przyznać że przy mojej wrodzonej twarzowej bladziźnie uzyskałam wygląd wyjątkowo dramatyczny i świetnie nadawałam się do spotu reklamowego "Czas pracy lekarzy czyli porzućcie wszelką nadzieje wy co do zawodu wchodzicie".




Ale przeżyłam… co prawda, zaraz po przekroczeniu progu domku wywinęłam orła, na szczęście wprost w ramiona mojego Misia, i to było ostatnie co z "dnia po" pamiętam, ważne że do domu dojechałam i chyba nikogo nie potrąciłam bo krwi na zderzaku nie było widać.




Na szczęście Unia pomogła i to ostatni przymusowy maraton dyżurowy w którym brałam udział J