Dużymi krokami zbliża się Święto Zmarłych. Niestety w tym roku znowu nie dane mi będzie odwiedzić grobów bliskich – no zgadnijcie kogo mogli rozpisać na dyżur. W związku z tym przypomina mi się pewna historia z cyklu opowieści dziwnej treści a mianowicie "Jak wywołać psychozę w narodzie". Będąc z lekka nawiedzoną nastolatką… no dobra ciężko nawiedzoną nastolatką wracałam sobie tuż przed świętem zmarłych wieczorową porą do domu. A że iść już mi się za bardzo nie chciało postanowiłam skrócić drogę idąc przez łączkę znajdującą się niedaleko cmentarza. Nastrój wzniosły i podniosły, noc ciemna tylko poświata zniczy nad cmentarzem i ja dzielnie tuptająca po zmrożonej trawce. Nagle za plecami usłyszałam przerażające dyszenie. Nakarmiona przez babcię bajkami o dzielnym, głupim Jasiu co to nie oglądając się szklaną górę zdobył ostro spłoszona truchtam do przodu. Dyszenie zbliża się co raz bardziej w dodatku coś zaczęło smyrać mnie po nogach. Kątem oka widzę wielkie białe coś … a w dodatku w pobliskich krzakach majaczy jakaś postać, która co chwila podnosi ręce i grzechocze łańcuchami. Tego już było za wiele nawet jak dla mnie…. Wrzasnęłam przeraźliwie i dalej galopem do majaczącej na końcu łączki dróżki z latarniami. Postać wydawszy z siebie okrutny ryk zniknęła nagle podobnie jak biała zjawa smyrająca moje łydki … a potem dobiegło mnie soczyste
O! k…wa!... i inne wesołe epitety.
No to to ja rozumiem w końcu polska mowa ojczysta, więc uspokojona idę wybadać sytuację. Okazało się, że pewien biedny chłop wraz że swoim owczarkiem podhalańskim i rowerem tez postanowili skrócić sobie dróżkę. A że na grudach zmrożonej trawy łańcuch spadł to biedak usiłował go jakoś zamontować a ułożenie kontrolował pod światło … księżyca J. Mój przeraźliwy wrzask tak go przestraszył, że poleciał prosto w krzaczory dzikiej róży a wierny pies poleciał za panem. Niestety zaraz za krzaczkami był rów odwadniający i biedak nie dość że pokłuty to jeszcze wylądował tyłkiem w lodowatej wodzie i jeszcze nakrył się własnym rowerem. Narobiwszy dość szkody i zaspokoiwszy ciekawość pomyślałam że w zasadzie nie będzie rozsądne jeśli pan zobaczy sprawcę swojego nieszczęścia. W domu oczywiście nic nikomu nie pisnęłam, ale łączkę jeszcze długi czas omijałam szerokim łukiem.