29 października 2007

Święto Zmarłych



Dużymi krokami zbliża się Święto Zmarłych. Niestety w tym roku znowu nie dane mi będzie odwiedzić grobów bliskich – no zgadnijcie kogo mogli rozpisać na dyżur. W związku z tym przypomina mi się pewna historia z cyklu opowieści dziwnej treści a mianowicie "Jak wywołać psychozę w narodzie". Będąc z lekka nawiedzoną nastolatką… no dobra ciężko nawiedzoną nastolatką wracałam sobie tuż przed świętem zmarłych wieczorową porą do domu. A że iść już mi się za bardzo nie chciało postanowiłam skrócić drogę idąc przez łączkę znajdującą się niedaleko cmentarza. Nastrój wzniosły i podniosły, noc ciemna tylko poświata zniczy nad cmentarzem i ja dzielnie tuptająca po zmrożonej trawce. Nagle za plecami usłyszałam przerażające dyszenie. Nakarmiona przez babcię bajkami o dzielnym, głupim Jasiu co to nie oglądając się szklaną górę zdobył ostro spłoszona truchtam do przodu. Dyszenie zbliża się co raz bardziej w dodatku coś zaczęło smyrać mnie po nogach. Kątem oka widzę wielkie białe coś … a w dodatku w pobliskich krzakach majaczy jakaś postać, która co chwila podnosi ręce i grzechocze łańcuchami. Tego już było za wiele nawet jak dla mnie….


Wrzasnęłam przeraźliwie i dalej galopem do majaczącej na końcu łączki dróżki z latarniami. Postać wydawszy z siebie okrutny ryk zniknęła nagle podobnie jak biała zjawa smyrająca moje łydki … a potem dobiegło mnie soczyste


O! k…wa!... i inne wesołe epitety.


No to to ja rozumiem w końcu polska mowa ojczysta, więc uspokojona idę wybadać sytuację. Okazało się, że pewien biedny chłop wraz że swoim owczarkiem podhalańskim i rowerem tez postanowili skrócić sobie dróżkę. A że na grudach zmrożonej trawy łańcuch spadł to biedak usiłował go jakoś zamontować a ułożenie kontrolował pod światło … księżyca J. Mój przeraźliwy wrzask tak go przestraszył, że poleciał prosto w krzaczory dzikiej róży a wierny pies poleciał za panem. Niestety zaraz za krzaczkami był rów odwadniający i biedak nie dość że pokłuty to jeszcze wylądował tyłkiem w lodowatej wodzie i jeszcze nakrył się własnym rowerem. Narobiwszy dość szkody i zaspokoiwszy ciekawość pomyślałam że w zasadzie nie będzie rozsądne jeśli pan zobaczy sprawcę swojego nieszczęścia. W domu oczywiście nic nikomu nie pisnęłam, ale łączkę jeszcze długi czas omijałam szerokim łukiem.

28 października 2007

Wścieklizna

Kiedy po raz kolejny nie mogłam otworzyć swojego blooga naszła mnie refleksja, że może spadek ilości komentarzy (co odbieram jako spadek zainteresowania moim pisarstwem L) być może nie ma związku z tym, że przynudzam, ale po prostu z permanentnym brakiem możliwości wejścia na stronę. Tak więc postanowiłam wprowadzić małą zmianę i chwilowo pisać na dwa fronty. Co prawda nie udało mi się znaleźć serwisu spełniającego wszystkie moje oczekiwania, ale blooger jest temu najbliższy. Poczekamy zobaczymy, mam nadzieję, że brak paru funkcji was nie zrazi i dalej będziemy się cieszyć wzajemnym towarzystwem. A do Wirtualnej polski i serwisu bloog.pl może wrócę jak przestanie się zacinać.

Dupogodziny i inne statystyki

W ramach nauk wszelkich byłam na obowiązkowym kursie, którego celem było chyba przedstawienie statystyk wszelkich z całego świata. Do końca z reszta nie jestem pewna bo znaczną część owego kursu przespałam (gdzieś pomiędzy procent nieletnich alkoholików, a odsetek mężczyzn dopłacających prostytutkom do współżycia bez zabezpieczenia), pozostały czas spędziłam na odkrywaniu optymalnej pozycji siedzenia wraz z wyliczaniem obciążenia pośladka w stosunku do krzywizny krzesła. Z tych jakże istotnych czynności wyrwało mnie znienacka stwierdzenie, że jako kobieta-lekarz będę żyła do 67 roku życia i ani dnia dłużej.

Kurde! Jeszcze trzydzieści sześć lat i do piachu!

Mocno zaniepokojona zaczęłam wsłuchiwać się w statystyki. A oto one:

Średnia długość życia kobiety w Polsce – 78 lat
Średnia długość życia kobiety-lekarza – 67 lat (z facetami podobnie)

A to oznacza, że od przeciętnie pracującej w „normalnym” zawodzie babi pożyję o 11 lat krócej. I w dodatku mam trzykrotnie większe ryzyko depresji i samobójstwa.

Wrzask na sali podniósł się straszny. Śpiący powstawali z miejsc, czytający rzucili gazety i wszyscy zaczęli się dopytywać: O co tu do cholery chodzi?! A Pani nam na to spokojnie, że skoro w Polsce na 10 tys mieszkańców przypada 20 lekarzy a na przykład w takiej Hiszpanii 52, to ktoś musi te robotę wykonać. Czyli przepracowanie, nadmiar stresu, zła dieta (kto na dyżurze zje normalny obiad, to szacuneczek), czy nieprawidłowe więzi społeczne (jak dziecko pokazując szpital mówi – tu mieszka mamusia - to o jakich więzach mówić). Dupy nam opadły, bo robiąc rachunek sumienia wyszło że nakarmieni powołaniową i służebną ideologią skracamy sobie życie na własną prośbę i bynajmniej nie uprzyjemniamy go naszym bliskim.
Stąd też kiedy w nowym roku wejdzie normatywny czas pracy (czyli unijne dyrektywy dla lekarz) będę miała postanowienie noworoczne już gotowe.

1. Mniej dyżurów
2. … mniej dyżurów
3. … cholernie mniej dyżurów.

W końcu chcę pożyć te 11 lat więcej i skoro zarobki mam poniżej średniej krajowej to chociaż niech mi średniej długości życia nie zabierają.

Morał z tego taki, że nawet wysiadując dupogodziny człowiek czegoś wartościowego się może nauczyć.

20 października 2007

Obroniliśmy sie z Misiem


Gwoli podwyższania kwalifikacji mój ślubny postanowił zrobić podyplomówkę, a jako dzielny strażak Sam wziął się za jeden z najtrudniejszych strażackich tematów czyli pożary rafinerii. Do póki jeszcze sobie to pisał na karteluszkach było całkiem dobrze.
Niestety mój idealny Misio ma jedna, ale znaczącą wadę - nienawidzi komputerów - szczerze, namiętnie i niestety z wzajemnością. I tak dostałam stos ładnie posegregowanych karteluszek, poprzeplatanych rysuneczkami i wykresikami do upakowania, a to wszystko okraszone spojrzeniem smutnego spaniela w stylu "przepisz mi to żono kochana,bo inaczej rozwalę tą piekielną maszynę".

Cóż było robić nie mogłam pozwolić na wyhodowanie wrzoda na żołądku ukochanego, a dodatkowo rozwalenie mojej pracowicie tuningowanej maszyny. No to zaczęłam wpisywać...
Misio z wrodzonym polotem inżyniera natworzył wielość wielozłożonych wzorów matematycznych typu: nad kreską, pod kreską, tu całka, tam pierwiastek ... jak ktoś kiedyś musiał wpisywać "na pałę" coś czego kompletnie nie rozumie, to wie o czym mówię. Na szczęście ostatnio ogłosili, że przeklinanie redukuje poziom stresu wiec mogłam kląć do woli i bez grzechu.
I tak sypiąc gromy i miotając klątwy na sprawcę swojego nieszczęścia niczym kobieta przy porodzie przepisałam mężowską twórczość i stworzyłam oprawę graficzną wysoko specjalistycznej pracy.

No i się obronilim...

A teraz będziem pić....

... a jakby komuś paliła się rafineria to wiecie gdzie mnie szukać.

12 października 2007

jakaś ty piękna ;-)

Historia zaczęła się tak …

Siedziałam sobie sama w domciu, relaksując się po upojnym dyżurze. Misio miał służbę więc mogłam pogłębić relaks do poziomu nieznanego filozofom, w zasadzie nieznanego facetom w ogóle. Tak więc pacnęłam na buzie zgniłozieloną papkę, fryzurę zaczesałam w coś dziwnego w stylu „piorun strzelił w rabarbar” i odziana w cud-flanelcio-piżamkę pamiętającą jeszcze czasu liceum rozkoszowałam się smakiem alkoholowego mixa „frozen cherry” oraz apetycznym wyglądem pewnego mięśniaka, który właśnie na filmie pokonywał cały świat.

Dryyyń….

Dziesiąta na zegarze to pewnie Misio melduje, że służba spokojna – pomyślałam – i co by on sobie nie pomyślał, że ma leniwca w domu, rzucam w słuchawkę seksownym dyszkancikiem…

- Halooo….

Tu ku mojemu ogromnemu zdziwieniu odzywa się nieznany męski głos i wali z grubej rury:

- O Boże, jakaś ty piękna…

Nie powiem ostro zgłupiałam

- Eee, to pomyłka - no dobra inteligentne to nie było, ale jedyne co zdążyłam w popłochu wymyślić.

- Nie szkodzi skarbie – odparł głos – z takim szeptem też musisz być niezła laska…

- …ale ja mam męża… - brnęłam co raz bardziej oswajając się z surrealizmem sytuacji.

Okazało się, że oswoiłam się nie dość.

- Mnie to nie przeszkadza – odparł „amant” może się nawet przyłączyć…

Zanim zdążył się bardziej rozwinąć dotarło do mnie, że w zasadzie to po co ja ciągnę tą rozmowę, więc zanim zdążyły mi się zaczerwienić uszy na dalsze niemoralne propozycje zdążyłam odłożyć słuchawkę.

Wciąż oszołomiona podeszłam do lustra . Z drugiej strony popatrzyła na mnie prawdziwa nimfa błotna lekko nadgniła na gębusi, z miotłą na głowie a na dodatek odziana w zwoje materiału z różowymi kotkami w tle. Napad śmiechu powalił mnie na kolana.

Oj! Gdyby ten biedak widział jaką „laskę” rwał …

No, a rano powitała dzielnego Misia-strażaka porcelanowa buzia, kręcone puszyste rudości oraz seksowny tyłeczek w opiętych jeansach jego kochającej żony.

Jak mawia moja mądra przyjaciółka: prawdziwa kobieta nie robi przy facecie trzech rzeczy: nie płacze „na serio”, nie rodzi, i się nie … relaksuje - radze posłuchać zwłaszcza jak chodzi o … relaks.