27 grudnia 2007

Coś strasznego…!


Czyli pojechałam na święta do mamy. A że ostatnio w domu rodzinnym jestem raczej rzadkim gościem, to oszalała od nagłego przybytku kobieta (wszystkie dzieci w domu i to w tej samej porze)napiekła, nagotowała i ogółem przyrządziła chyba tonę pysznego jedzonka. I nawet dla mnie od 16 lat jaroszki w końcu znalazło się cos na ząb (zazwyczaj "bieduję" na imprezach rodzinnych jako, że mięsiwa nie jadam). A ja biedny żuczek wolę mam słabą, więc jak dopadliśmy z Misiem do michy…



… a dzisiaj była "twoja chwila prawdy" czyli waga elektroniczna w pracy – i okazało się że jak mnie w robocie nie ma to i wagę zepsuć potrafią, albo te słuchawki, pagery i farmindeksy tyle ważą, bo przecież nie ja J



… poza tym wszystkie dziewczyny zaraz po wejściu krzyczą że zepsuta, a ogół zawsze ma rację!

22 grudnia 2007

Wesołych Świąt


Wesołych Świąt,
szczęśliwego Nowego Roku
oby nigdy nie opuszczał Was dobry humor,
a szczęście uśmiechało się codziennie
życzy Olena
(a także Pan Misio i Nikita ;-))

17 grudnia 2007

Dziki szał spoconych ciał





Kto na zakupach świątecznych był to wie o czym mówię. J


W tym roku postanowiłam być cwana i wybraliśmy się z Misiem na zakupy w niedziele o 8 rano naiwnie przypuszczając, że o tak brutalnej porze nikt z łóżka nie wyjdzie. Jak byliśmy naiwni wyszło już podczas parkowania.

Runda pierwsza.

Okazało się że chyba wszyscy wpadli na ten sam pomysł i kto w Boga wierzy odpalił swoja brykę i zajechał pod duży sklep. A jechali doprawdy różnie, dość że wspomnę starszego pana z denkami od piwa na oczach, który namiętnie popylał pod prąd, omal nas nie taranując i jeszcze laską wygrażał, że jakieś siurki śmiały mu drogę zajechać.

Oj śmigały panienki (pi.....) po samochodzie, śmigały, a Misio tylko zęby zaciskał, ale że wcześniej dostał pogadankę z odpowiednią dawka groźby karalnej na temat świąt, tłoku i odporności na dziwactwa wszelkie - to szczęśliwie trzymał nerwy na wodzy i nikogo nie zabił.

Runda druga – czyli sklep.

Zawsze myślałam, że sklep jest od kupowania, a park od spacerów, a tu taka niespodzianka. Wielopokoleniowe rodziny z co najmniej dwoma wózkami lub gromada biegających wszędzie dzieci oraz pokrzykującymi przygłuchymi seniorami rodu były normalnie wszędzie. Snując się dumnie między połkami i dywagując o błekitności koloru niebieskiego lub innymi wysoce istotnymi problemami skutecznie blokowali wszystkie przejścia. Nie daj, aby coś stało na półce którą właśnie oglądali - za cholerę się nie dopchasz. Wreszcie moje gromkie "Przepraszam" słyszał już chyba cały sklep, ale udało mi się w dwie godziny kupić wszystkie prezenty. Jeszcze mała czkawka przy kasie kiedy to czerwoniutki z tłumionej złości i walki z opornym wózkiem Misio zajarzył ile mu przyjdzie zapłacić – i już można było wrócić do domu.

Jak dobrze że następne zakupy świąteczne dopiero za rok, bo nie dość że choroby wenerycznej można się w tym ścisku nabawić to jeszcze by mi Misia zeschizowali.


(chociaż potrafił się dostosować i jak inne samce przyjął postawę mętnej rezygnacji snując się za połowica i popychając pęczniejący wózek)

14 grudnia 2007

Stan błogosławiony ;-)





Oj porobiło się z ta ochroną zdrowia. Nowy Rok, nowe przepisy, jak zwykle nikt nic nie wie, a w szpitalach zamęt i ruchawki. Doktory nerwowe się zrobili, szefowie doktorów jeszcze bardziej – wg zasady którą trafnie ujęła moja koleżanka, że "w szpitalu jest jak w saunie im wyżej siedzisz tym bardziej się pocisz". Muszę powiedzieć że to są właśnie te dni kiedy jak nigdy cieszę się, że jestem sobie mały pikuś, którego w zasadzie nie obchodzi, że się wóz przewraca. Dodatkowo spiętrzenie spraw rodzinno - samochodowo - pracowniczych spowodowało u mnie przeładowanie na złączach, w końcu zagotowało się pod dekielkiem, i tak jak któregoś razu mnie tąpnęło …


I tak zaszłam w błogosławiony stan przez laikow zwany "tumiwisizmem" dodatkowo zaprawionydużą dawką głupawki . Stan taki zdecydowanie polecam – co prawda wyglądam jak wiejski głupek połączony z buddyjskim mnichem – zwłaszcza gdy z szerokim uśmiechem akceptuję wszystko co się ostatnio dzieje (na tle zestresowanych doktorow wygląda to bynajmniej nietypowo).

Nawet to, że jadąc do pracy okazało się że drogowcy "zapomnieli" odśnieżyć jakieś 40 km drogi i wlekłam się za tirem jadąc z oszałamiającą prędkością 30 km/h bo nie mogłam wyjechać z kolein. Ale co sobie pośpiewałam do radia to moje. Dobrze, że tego RMF nie słyszał, bo pewne odgłosy powinny być zdecydowanie karalne – ale w samochodzie i pod prysznicem śpiewać każdy może, a co! J


… a teraz idę sobie pograć w Wiedźmina, ale komuś tam dokopię … J

10 grudnia 2007

Wspomnienia o Dziadku


Trochę mnie nie było, niestety przypadło mi w piątek pochować dziadka, więc sami rozumiecie…

Dziadek był postacią barwną, chociaż nie powiem charakterny był, tak że jak się babcia zdenerwowała, to nazywało go "ślachtą kurlandzką" J. Jedno trzeba mu było przyznać – bawić to się umiał jak mało kto, a nie daj Bóg jak ktoś próbował, go przystopować… kiedyś "na imprezie" jak pewien wiejski chłop wyśmiewał go że miastowy, i że jedna ręką dałby mu radę usłyszał kulturalną propozycje:

- To choć popróbujem się na klepisko.


… no popróbowali się, a wiejski chłop z wesela do szpitala karetką jechał.


Ot i cały mój Dziadek…


Jednak to co najbardziej pamiętam to fakt, że chłop jak dąb, a zastrzyków bał się , że aż strach J


Do pielęgniarek latał z trzema czekoladami (a czasy stanu wojennego to były)


  • Pierwszą dawał przed zastrzykiem – żeby "siostrę" dobrze usposobić i aby nie bolało
  • Drugą machał w połowie zastrzyku – aby nie bolało
  • A trzecią na zakończenie żeby pielęgniarka go dobrze zapamiętała jakby wrócił.
Oj śmiały się z niego dziewczyny i rodzina po trochu też, ale taki był mój dziadek – chłop jak dąb, charakter wyrywny , ale przy zastrzykach …. Kowboy-czcza J

2 grudnia 2007

… w życiu bywa zielono ;-)


Migrena to paskudne choróbsko – u mnie zazwyczaj skutek kumulacji dyżurów, stresu oraz kłopotów wszelkich zaprawione dodatkowo pełnią księżyca i porywistym wiatrem. I tak to już zazwyczaj jest, że gdy inne kobiety biegają rodzić (pełnia), facetom się głupieje (wiatr ich w Polskę wywiewa J) to ja zielona na gębusi usiłuje zejść z tego świata. Tym razem tez nie było lepiej, niestety z bolącym łbem zaliczałam właśnie kolejną kumulacje dyżurową i co mnie doprowadzało do furii to dywagacje – co tu zrobić aby medyk dalej mógł jak głupi wołek dłużej pracować.

Czy ludziom naprawdę wydaję się że lekarz to robocop i wszystko wytrzyma?!


Ja w każdym razie nie strzymałam. I tak zanim doszłam do wiekopomnych wniosków, że nie ma co się przejmować, tylko kulturalnie mieć wszystko w d ... tyle, zdążyłam zaliczyć:

  • epizod maniakalny - furią przewyższałam wkurzonych kibiców Lechii po przegranym meczu J (ale jak tu nie szaleć jak czlowiek po dyżurze nie może sobie bułki kupić, bo pańcia przez 30min najładniejszy chleb wybiera)
  • epizod depresyjny - czyli nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi, nawet ptaszki na mnie srają (że, Misio to przeżył to szacuneczek)
  • rozmowę z wielkim uchem połączoną że znacznymi stratami finansowymi pod postacią pójścia w kanał wielu leków p-bólowych
  • oraz intensywny trening mojego Misia oraz Nikity – którzy nieco przytłoczeni rozwojem sytuacji nie ośmielili się protestować nawet przeciw wyjątkowo dziwacznym pomysłom.
W końcu maraton dyżurowy minął. Okazało się, że człowiek jednak MUSI spać chociaż pięć godzin na dobę przynajmniej trzy razy w tygodniu. Potem Misio z wrodzonym sobie sprytem wykorzystał dobry humor żony i nagle okazało się że małe pościelowanie świetnie leczy nawet duży ból głowy.

I życie znów stało się piękne … J