24 listopada 2007

Zawód wysokiego ryzyka



Właśnie dowiedziałam się z telewizji o kolejnym wypadku karetki, tym razem na Podkarpaciu. Zginęły 4 osoby – wszystkie z karetki.


Ponieważ 50% swojego czasu spędzam właśnie w "wozach bojowych" zatrzęsło mną szczególnie. Wygląda na to że wybrałam zawód wysokiego ryzyka. Tak niedawno zginął kolega z karetki w Gdańsku, później ekipa karetki z Wrocławia, a teraz to. Wszyscy uważają, że to policjanci i strażacy mają niebezpieczne zawody, a ratownictwo TYLKO leczy ludzi. Tymczasem to TYLKO to często jazda z narażeniem życia czterech osób często nie dlatego że trzeba, tylko dlatego, że ktoś uznał, że mu się należy. A i tak nadstawiamy karku, bo z wyboru dajemy w zastaw swoje bezpieczeństwo oby wygrać ze śmiercią życie pacjenta.


Szkoda tylko, że decydenci tak wolno uzupełniają nam bezpieczny sprzęt. Z własnych doświadczeń i rozmów z kolegami wiem, że znaczna część tego czym jeździ ratownictwo to stare dezele trzymające się kupy dzięki taśmie klejącej i staraniom kierowców. Za to limuzyny nie mogły mieć więcej niż określony przebieg kilometrów …

22 listopada 2007

Samochodowy doktor potrzebny od zaraz!


Moje cudo na kołach zyskało dodatkowa opcję – w końcu ile ludzi w kraju może się poszczycić posiadaniem samochodu z opcja wibratora włączającego się w różnych dziwnych momentach jazdy.
Oczywiście moja maszyna wyczuwając sytuację zazwyczaj stosuje masaż wibracyjny podczas wyprzedzania dostarczając mi tym samym wyjątkowych atrakcji. Pewnie bym się z tym pogodziła, bo samochód jechać - jedzie, wyprzedzać – wyprzedza, a że od czasu do czasu ma obłąkańczy dygot – cóż do wszystkiego idzie się przyzwyczaić J. Tylko jak mnie to wkurza, że nie wiem co mu jest.
Najpierw jeden majster mówi, że to opony. Opony wymieniłam, ale dygot nie ustaje. Kolejny twierdzi, że to sprzęgło, inny że poduszka pod silnikiem (i wtedy właśnie dowiedziałam się, że silnik ma poduszki J). Jak się w końcu wkurzę, to wynajdę sobie jakąś książkę o naprawie samochodu i jak nie zepsuję to naprawię. Na razie uległam perswazji Misia, i w poniedziałek oddajemy autko do super renomowanego warsztatu, a jak mi dalej będzie dygotał, to chyba zostanę młotkowym J.



A do tej pory jak ktoś z was mi się zaśmieje na drodze, na widok "drżącego" samochodu, to wyjdę i pokażę srogi gniew kierowcy bombowca – tak więc pokerowe miny kierowcy, zwłaszcza jak was coś dziwnego klekocząc wyprzedza (… albo jak coś klekoczącego będziecie wyprzedzać J)

20 listopada 2007

... się zrobił wibrator


Samochodzik mi się zepsuł. Moje najukochańsze, cudne autko...
I nie chce się naprawić, tylko działa jak jakiś cholerny wibrator...
I co ja biedny kierowca bombowca teraz zrobię...


buuuu.....

18 listopada 2007

Jasio Wędrowniczek i Bardzo Ważny Mecz

No, w końcu w domu. J

Po tygodniu wędrowania w różne zakątki Polski (min. Bydgoszcz, Warszawę Olsztyn) ściągnęłam w końcu do domu. Na dzieńdobry, w ramach protestu przeciwko wielodniowej nieobecności Nikita nasikał mi do buta (pewnie w swoim kocim mniemaniu zakładając, że jak mokro i śmierdzi to nie założę, i z domu nie wyjdę) – gdyby życie było takie proste. L

Ale do rzeczy… objeżdżając Polskę nie omieszkałam zawitać do rodzicielki. Bardzo się ucieszyła, co w wykonaniu mojej mamy nieodmiennie wiąże się z przytulaniem córy i obkarmianiem zięcia pieczonymi kurczakami. I tak się akurat złożyło, że w sobotę transmitowali BARDZO WAŻNY MECZ, a że mama - kibic, tata - kibic i nawet mąż – kibic, to co mi było bidulce robić. Zaszyłam się w drugim pokoju i pogłaśniając telewizor w celu zrozumienia filmu wysłuchiwałam ryków radości dobiegających z salonu. Jakoś nigdy nie udało mi się zrozumieć tego sportu. Nie żebym nie próbowała, a raczej rodzicielka próbowała zrobić że mnie kibica.


I tak któregoś dnia w wieku ok. 10 lat zostałam edyktem rodzicielskim posadzona przed telewizor co bym wciągnęła się w arkana tego cudnego sportu. Po 45 min. zaczął mnie boleć zadek, a meczu i tak za cholerę nie rozumiem, więc jako dociekliwe dziecko pytam:



- Mamo, a ten w zielonym to kto?



- To zawodnik zespoły X, dziecko.



No dobra a co dalej, więc pogłębiam.



- Mamo, a ten w czerwonym to kto?



- To zawodnik drużyny Y, dziecko.



Wciąż niezaspokojona pogłębiam.



- Mamo, a ten w tym czarnym , to kto?



- !!&%@!! … to sędzia, dziecko!



I tym oto sposobem wkurzona rodzicielka zrezygnowała z prób usportowienia swojej niereformowalnej córki.



Od tej pory na NIEZWYKLE WAŻNE MECZE mam przygotowany oddzielny pokoik, ku wzajemnej uldze J.

15 listopada 2007

Ostra jazda

Załapałam się na stopa. Uratowało mi to tyłek, bo jak na złość akurat na mojej trasie wykoleił się pociąg pod Bydgoszczą. I tak sobie jedziemy z kolega, opowiadamy o urokach imprezy integracyjnej oraz darciu paszczy przez bandę pijanych doktorów śpiewających szanty, kiedy to zna przeciwka zobaczyliśmy nadjeżdżający samochód. Ładny czarny merol, pełen wypas. Nagle cos dziwnego zaczęło się dziać z owym samochodem, bo zbliżając się do nas zaczął dziwnie zjeżdżać na nasz pas. Kolega wali po światłach i klaksonie , ale kierowca merola zdaje się tego nie słyszeć i praktycznie jedzie nam na czołówkę. Z pełnymi gatkami przewijaliśmy ostatnie kadry życia, bo wyglądało, że pan po prostu zasłabł i już po nas.



… a tu nagle zza kierownicy podnosi się blond główka pewnej pani, która prostując się na siedzenie pasażera z szerokim uśmiechem ociera usta… !!!!!!




… uniknęliśmy zderzenia, kierowca merola zdążył się naprostować na swój pas (głównie dzięki temu, że kolega opony na asfalcie zostawił).




… a co tak pana kierowcę zdekoncentrowało … domyślcie się sami J

12 listopada 2007

O matko!

Kurs jest świetny... doktory odjazdowe się zjechali, i wymieniają poglądy ...
... tylko ile jeszcze moja wątroba wytrzyma ... ale się staram, nie przyniosę wstydu macierzystemu oddziałowi.
Niech nikt nie gada, że u nas mięczaki pracują :-)
Szkoda tylko, że nawet 2kace przy tej ilości słabo działa ;-)

11 listopada 2007

wycieczka edukacyjna


Cmykam, w dalekie strony, aby zdobyć wielką wiedzę i lepiej leczyć chorych ludziów. ;-)
Do zobaczenia za 4 dni.

6 listopada 2007

okrutna starość :-(



(Stefan, kot mojej mamy, którego nie było by między nami gdybym kilka lat wstecz nie nurkowała w śmietniku za piszczącą reklamówka, bo właśnie tak zawiniętego tygodniowego kotka, ktoś wyrzucił do kontenera na śmieci)




Nie rozumiem ludzi krzywdzących zwierzęta. Nie rozumiem też takich, którzy dla własnej wygody oddają zwierzę do uśpienia - bo stare, chore, bo wymaga troski i zaangażowania większego niż napełnianie miski czy wyprowadzania na spacer. To, co zmusiło mnie do tego typu refleksji to fakt, że w lecznicy weterynaryjnej byłam świadkiem oddawania do uśpienia zwierzaka - bo niedowidzi i czasem ze starości do kuwety nie zdąży. Na szczęście weterynarz dał zwierzakowi szansę dożycia swego naturalnego kresu, choć miało to być w schronisku dla zwierząt.




Kto nie szanuje życia, nie może żądać szacunku dla siebie. Wiele razy jeżdżąc po wsiach byłam świadkiem nieludzkiego traktowania wiejskich zwierząt, które dla swoich właścicieli były niczym więcej jak rzeczą o określonej wartości lub bezwartościowym śmieciem. Wiele razy dane mi było zwracać uwagę, że skoro wymagają troski i opieki dla swoich cierpiących bliskich to powinni zrozumieć, że ich zwierzęta cierpią nie mniej na zbyt krótkim (50cm.) łańcuch, czy w 30 stopniowym upale bez dostępu do wody. Niestety w większości potakujących twarzy widziałam jedynie pustkę i pogardę dla "pańci z miasta" i jej fanaberii.




W moim domu oraz domu moich bliskich zwierzę jest członkiem rodziny. A rodziny się nie bije, nie głodzi, opiekuje się w chorobie i towarzyszy w odejściu. I nic nie usprawiedliwia zakończenia życia przed czasem, a już na pewno nie to że właściciel "nie może patrzyć jak się zwierze męczy".


Smutna ta moja dzisiejsza odpowiedź, ale i smutny dzień kiedy zwierzak, który przeżył z ludźmi całe swoje życie nagle trafi do klatki (unikając o włos śmierci) tylko dlatego że jest stary i nagle stał się zbędny i niewygodny.




Pewna mądra kobieta powiedziała, że chcąc poznać charakter człowieka wystarczy popatrzeć jak traktuje zwierzęta, a dokonane dobro czy zło wraca do twórcy po trzykroć. Warto o tym pomyśleć zanim w imię własnej wygody i dobrego samopoczucia wyda się wyrok na swojego domownika.

Wróg osobisty



Najpierw się pochwale. Dzięki szybkim trybikom swojego umysłu oraz niezwykle sprawnej pomocy ludzi, z którymi mam szczęście pracować, udało mi się dzisiaj uratować dzieciaka, a raczej jego nogę przed kalectwem … i tyle więcej nie piszę J


A teraz w temacie głównym.


Jakoś tak to już w moim życiu jest, że po prostu muszę mieć osobistego wroga. Jak tak dobrze pomyśleć to jest to wspaniała instytucja zachowania zdrowia psychicznego. Dzieje się tak, bo osobistego wroga można obwiniać o:


- niekorzystny wygląd (bo stresuje kobietę)


- niepowodzenia wszelkie (bo tak)


- niską pensję (bo jakby go nie było to więcej do podziału)


- kłopoty małżeńskie (akurat nie mam, ale jakby były to też J)


- brzydką pogodę


- pijanych kierowców

- zepsuty samochód

… i plagi egipskie, oraz inne rzeczy dziwne i niezwykłe.


A jak już mamy winnego to dalej gnębić, kanapki schować, zadzwonić o 3 w nocy, bo "taki fajny przypadek przyszedł" w domyśle - może chce zobaczyć. Wyzwala to w człowieku niezwykłe odczucie przyjemności, zwłaszcza jeśli samemu ostatnio leciało się dopinając gatki na pilny wyjazd ... którego nie było, czy gnębiąc prawie 300 ludzi szukało winnego wypicia ostatniego Red Bulla. J


Tak, osobisty wróg znacząco pomaga odreagować stresy wszelkie, zwłaszcza jakimś dziwnym trafem jest naszym dobrym kolegą, który rozumie, że jak baba ma zły dzień to ktoś po prostu MUSI oberwać. ;-)

3 listopada 2007

Szczyt inteligencji



Jakąż rozkoszą dla takiej gadżeciary jak ja jest nabycie nowego telefonu. To nic, że za pół roku będę korzystać tylko z jego podstawowej funkcji jaką jest dzwonienie, ale teraz te wszystkie bajerki – po prostu czysta ekstaza. Jak to zwykle że mną bywa nie czytałam instrukcji obsługi… bo i po co. Do wszystkiego i tak musze dojść metoda prób i błędów – inaczej nie ma pełnej satysfakcji z odkrywania nowych lądów. I tak jak już nauczyłam się robić zdjęcia, łączyć z netem czy wysyłać maile – spędziwszy na tym TYLKO cały dzień – zapragnęłam że wszystkimi znajomymi podzielić się ta radością. Napisałam więc elegancki sms opatrzony ślicznym obrazkiem, jak to posiadam nowy numer telefonu i teraz to dopiero będę do nich dzwonić…


Chwile po wysłaniu dostałam pierwszą odpowiedź … od mamusi


"Gratulacje, ale kim jesteś…?"


Zasmuciłam się wielce, pogodziłam się z faktem że moją niezwykle inteligentną i żwawą rodzicielkę dogonił ten … no , jak mu tam … Alzheimer.

Aby mamusi nie smucić odpisałam, że starsza córa się przypomina…

… wtedy przyszedł drugi sms…

"Świetnie, ale kto ty?"


No dobra zmówili się czy co? Nie wiedza kto do nich dzwoni?...

I wtedy właśnie mnie olśniło J, nie wiedzą kto do niech dzwoni, bo po to właśnie im numer wysyłam, a jako osoba o wysokiej inteligencji zdobyłam jej szczyt … zapominając się podpisać.


Cóż, dogonił mnie ten … no , jak mu tam … Alzheimer J.